Jeszcze żyję. Ale życie mi się pokomplikowało. I do końca nie chodzi tu o moją chorobę.
Rodzina
Pod koniec marca zeszłego roku mój tata traił do szpitala z kolejnym zawałem serca, a po trzech dniach dostał jeszcze udaru. Jakoś, dzięki lekarzom, udało mu się przeżyć. W szpitalu przebywał 4 miesiące i uczył się wielu rzeczy od nowa. 14 lipca wyszedł ze szpitala i po 11 dniach zmarł – niestety po części przyczyniając się do swojej śmierci. Wkrótce okazało się, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Moja mama 2 miesiące po jego śmierci przestła chodzić. Zupełnie zdegradowany przez lata organizm zbuntował się. Też nie chcę tu wchodzić w szczegóły. Nigdy nie chciała nikogo słuchać, twierdząc, że sama wie, co dla niej dobre. I z tą wiedzą trafiła w październiku do szpitala, a potem do zakładu pielęgnacyjno-opiekuńczego, gdzie przebywa do dziś. Nie będzie już chodziła, mięśnie w nogach już prawie zanikły. Nie chciała się rehabilitować. Musiałam się zająć jej firmą, bo zatrudnia w niej ludzi, a ja nie chciałam tak z dnia na dzień zostawić ich na lodzie. Nie miałam przez te dwa lata głowy i czasu na bloga. Ja też musiałam się nauczyć wielu reczy od nowa.
Choroba
Rok 2017 rozpoczął się dla mnie gigantycznym wysiłkiem, na który się zdecydowałam sama. Od stycznia do marca, dwa razy w tygodniu, jeździłam na egzoszkielet. Byłam w takim programie. Cel: prawidłowa postawa pionowa no i przede wszystkim prawidłowy chód. Niesamowite uczucie, jak po latach po prostu idziesz, wyprostowana!!! Postępy widziałam głównie w długości dystansu, jaki pokonywałam. Także mój roboczy tydzień wyglądał tak: poniedziałek – praca, egzo, wtorek – praca, środa – praca, rehabilitacja cotygodniowa, czwartek – praca, egzo, piątek – praca. I to wszystko przeplatane jeszcze sprawami mamy, jej firmą i szkołą Michała. No… nie nudziłam się. Od lutego też zaczęłam brać mitoksantron. To jest chemia. W postaci agresywnego SMu powinna wyciszyć tą agresję. Jeden wlew co trzy miesiące świństwa w kolorze lazurowym. W ciągu życia można przyjąc jedynie 8 takich wlewów. Ja dałam radę 4. Zrezygnowałam, bo czułam się po tych kroplówkach coraz słabsza. Teraz wiem, że ten egzoszkielet, ta chemia, tyle pracy stresu, mój tata – ponakładało się, za wiele na siebie wzięłam. Dostałam rzut. Rano pół godziny próbowałam wstać z łóżka i nie udało się. Przyjechała po mnie karetka, solumedrol i … puściło. Ale w tym roku w marcu już tak fajnie nie puściło. Też zaliczyłam rzut. Ciężki. Opadła mi prawa stopa. Nie mam tzw. zgięcia grzbietowego. Wisiała mi omal bezwładnie. Musiałam też się pożegnać z kulą, bo nie byłam w stanie przełożyć prawej nogi, stopa mi haczyła. Także od tego czasu poruszam sie za pomocą balkoniku. Już się do niego przyzwyczaiłam. Mam podparcie w czterech miejscach, więc o wiele więcej miejsc jest dla mnie dostępnych. Czuję się stabilnie, a z opadającą stopą „poradziłam” sobie nosząc tzw. podciąg.
Tak w wielkim skrócie. Mogę pochwalić się, że w ciągu tych dwóch lat zaliczyłam parę razy ściankę wspinaczkową :) – to też była taka rehabilitacja dla chorych na sm, no i basen, pierwszy raz po 11 latach. Ciągle jeszcze pracuję na etacie, prowadzę mamy firmę, mam dziecko w ósmej klasie przed egzaminami, jeżdżę autem (dostosowanym). Aktualnie też nie mam żadnego leczenia, bo raz: nikt nic dla mnie na postać wtórnie postępującą nie ma, dwa – dla NFZtu już dawno nie rozkuję i jestem, tak czy siak, za bardzo niepełnosprawna.